Na zdjęciu: Tablica na budynku na rogu Miłej i Rzgowskiej w Łodzi. W budynku na rogu Miłej i Rzgowskiej, mieści się Filia nr 7 Miejskiej Biblioteki Publicznej Łódź-Górna, im. Wł. St. Reymonta. Własciwy adres: Rzgowska 33. Korzystałem z niej bardzo często. Fragment zdjęcia pobrano z Google Street View (domena publiczna).
Gdzie koniec Rzgowskiej drogi był,
gdzie bruk na asfalt się zamieniał,
gdzie Olechówki nurt się wił.
ku Stawom Jana do Jasienia,
ramiona wież nierównych wznosił
kościół z czerwonej cegły cały.
Na dzwonach cichą pieśń mu nucił
wiatr. I spokojnie gnał gdzieś dalej.
Wędrowców, których gościł trakt,
Święty ich Wojciech żegnał, witał,
kiedy wzniecając kurz i piach
ciągnęli drogą. Gdzie? Nie pytał.
On im w podróży tam i tu
malał i wzrastał. Był i znikał.
Jednym się kończył tutaj bruk
innym ten bruk się tu zaczynał.
Przez Rzgowskiej drogi kurz i piach.
na siny bruk ulicy Rzgowskiej
cienie nierównych wieży kładł
i patrzył z troską na wędrowców.
Gdy zaś wędrowiec ziemską drogę
zakończył w jego wnętrzu ciemnym
przyjmował, czule tulił głowę,
a dzwon żałobne śpiewał pieśni.
Kiedy zatrzymam się w swej drodze
by spowiedź zrobić – jeśli wreszcie –
ciało i głowę swoją schłodzę,
gdy bólu więcej w niej nie zmieszczę.
A jeśli na nic wszystkie rady
gdy mnie nie zbawią zimne skronie,
zagram ze śmiercią. Dla zabawy.
Kartę wyciągnę złą. I koniec.
Dalej nie będzie pewnie nic.
Wyruszy wóz skrzypiący kołem.
Z urny rozsypią popiół w piach.
I coś co będzie pod popiołem.
Matce pod serce, ojcu do rąk.
Na smutek, żal, łzy na powiekach.
Na zawsze mnie zabiorą stąd.
Zostanie tylko coś. W alejkach.
Dalej nie sięgam, nie śnię wcale,
jedynie oczy lekko mrużę.
To Święty Wojciech stoi, wzniosły,
zaś drzewa jak Anioły Stróże
ulicą Rzgowską kroczą prosto,
a wiatr, co wartę trzyma w górze,
liście im gładzi z wielką troską.
Mojej żonie, Aleksandrze, w dwudziestą rocznicę poświęcam…
Kiedyś byliśmy, Ty i ja, jak te przelotne ptaki.
Gdy ja wracałem do mych gniazd, Ty lotem swoim też z powrotem.
Na szlakach naszych wiał nam wiatr ciągle przeciwny jakiś,
że kiedy ja leciałem wspak, Ty swoim wspak, przeciwnym lotem.
Tak mijaliśmy się za dnia, wieczorem, nocą, lata całe.
W tramwaju Ty a ja na wspak, w tramwaju dalej, coraz dalej.
I długo jeszcze, pewnie tak, mijalibyśmy się o cale,
bo w nieskończoność wiodły nas szynowe drogi Łodzi całej.
W końcu nie zdzierżył fart-niefart tej dziwnej ciuciubabki.
Ze Rzgowskiej skręcił tramwaj tam, gdzie stoją stare kamienice.
Do tamtej bramy kazał wejść, właściwej ciągnął klatki.
Stąd Ty ze sobą wzięłaś mnie wychodząc prosto na ulicę.
Nie oglądając się za siebie poszliśmy stamtąd razem w świat.
Na Rzgowskiej, Ojciec Robert – brat, z nadzieją ślub nam dawał.
Zza okularów ciemnych swych wtedy nie widział żadnych wad,
bo wiedział swoje brat-nie brat, że dobrze wszystko poukładał.
Na dawnym placu obok Rzgowskiej już całkiem nowy kościół stoi.
Nie ma Roberta, inny świat. My ciągle razem, ciągle młodzi.
Choć szron na głowy sypnął czas, tramwaju stukot nas ukoi.
Niech w nieskończoność wozi nas po tramwajowej Łodzi.
Dla wszystkich miłośników poezji, szczególnie tej tradycyjnej, zrozumiałej dla wszystkich a szczególnie dla łodzian, miłośników Łodzi, dla tych, którzy chcieliby ocalić od zapomnienia miejsca i ludzi, mieszkańców Łodzi publikuję tomik wierszy zatytułowany „Ulica Rzgowska”. Jest to pisana wierszem opowieść o miejscach i ludziach, których już nie ma, które jeszcze są, lecz niedługo odejdą, oraz o takich osobach jak Ty czy ja, świadków ich bytności i odchodzenia.
Oczywiście, wszystkie wiersze są dostępne na tym blogu. Plik jest do pobrania tutaj:
Tuż nad witryną, może dwa cale, chyba nie więcej,
którą zakryto ciężką kotarą przed słońca deszczem,
zegarmistrz Sowa zawiesił zegar. Tymczasem na nim,
nie dał umieścić ni jednej cyfry. Niby na szczęście.
Kiedy go klient zapytał kiedyś o brak tych godzin,
bo był ciekawy czemu tak wisi bez cyferblatu,
ten mu życzliwie i całkiem serio sens udowodnił: „Czasu nie liczę. W klepsydrze mojej jest wiele piachu”.
Dzisiaj już Sowa w innej klepsydrze przesiewa piasek.
Zegar bez godzin dawno zardzewiał, cyferblat też zbladł.
Nowy zegarmistrz wita klientów i tylko, zda się,
że Sowa patrzy mu się na ręce. Tik-tak, tik-tak. Tak.
U Solnicowej [Rzgowska 29] Marii Solnicowej – mojej pierwszej polonistce i wychowawczyni poświęcam.
Dom był już stary. Staroć najstarsza.
Zmurszały całkiem i przygarbiony.
W nim na parterze, za progiem, w laczkach,
duch Solnicowej wciąż krążył po nim.
W domu tym, starym, życie przeżyła,
wciąż odmieniając je przez przypadki,
Solnica Maria, osoba miła,
jeśli z językiem nie miałeś wpadki.
Maria Solnica – nauczycielka.
Surowa, mądra, wymagająca.
Lubiła czasem „dorwać wróbelka”,
żeby językiem polskim nie kląskał.
Choć miała z górą lat siedemdziesiąt
uczyła jeszcze w powszechnej szkole,
a gdy przymiotnik myliłeś z rzeczą,
szybko kończyła: „Siadaj matole!”
Po domu nawet ślad już nie został.
Działkę zarosły chwasty i chaszcze,
a w mojej głowie ciągle powraca,
jak Solnicowa ruga. Nie głaszcze!
Może dlatego piszę dziś wiersze,
choć Solnicowa się na mnie zżyma.
Pani Marysiu! – Będą też lepsze!
Niech pani jeszcze trochę wytrzyma.
Z żałobnej karty łódzkiego kina: Kino „Rekord” Rzgowska 2, przy placu Reymonta – NIECZYNNE Kino „Sfinks” Rzgowska 74 – NIECZYNNE Kino „Roma” Rzgowska 84, róg Broniewskiego – NIECZYNNE Kino „Mewa” Rzgowska 92/94, przy Odyńca – NIECZYNNE