Ilustracja 60. Kazimierz Różycki, wuj autora, Łódź, Piotrkowska, przy Pasażu Meyera, 1960 r., w roku urodzin autora poematu, autor zdjęcia nieznany. Z zasobów własnych autora.
Łodzianie. Poemat w ośmiu częściach.
/Odsłona 21 z 22/
Część siódma. Pokłosie.
Moja Łódź.
Tak oto w mieście, w Łodzi mej, na gruzach i pobojowisku,
powstała całkiem nowa Łódź. Łódź, w której się zaczęło wszystko.
Tu mój powietrza pierwszy łyk i pierwsze kroki nieudolne,
I tu do szkoły zaraz w mig, pierwsze dziewczyny, bójki szkolne,
I wszystko to, co sprawia, że to miasto jest jak dom ogromny.
W którym codziennie budzę się. Wciąż zakochany, nieprzytomny.
To tutaj, kiedy władzy wbrew, włókniarek tysiąc na ulicach
krzyczało, żeby dać im chleb, krzyczałem z nimi, a milicja
ganiała nas i wzdłuż i wszerz, a my po bramach przy Piotrkowskiej.
I krzyk włókniarek, mocny zew, że chcą nakarmić swoje dzieci,
podniósł się w górę, aż do nieba. Nie po raz pierwszy i nie trzeci.
Poznański czerwiec, wielki zryw i krew na bruku i ofiary,
a zaraz potem w Łodzi szły strajki w zajezdniach, lecz bez wiary,
bo z tyłu głowy mieli wciąż, widoki z ulic, tych poznańskich.
Nic to nie dało. Rozkaz padł. Już niepotrzebny koń trojański.
Brutalną siłą, w ciemną noc, ruszyli z mocą na zajezdnie,
a kto dał opór musiał lec. Pod milicyjną pałką blednie.
„Ta władza wichrzycieli zna i nie odpuści nic, nikomu.”
Po domach płacz, w zakładach strach, lecz coś się dzieje. Po kryjomu.
Lecz nie od razu, trzeba lat, by w Gdańsku znowu się podnieśli
i znowu „przywrócono ład’. Za cenę, że „na drzwiach ponieśli”.
Janek Wiśniewski, to był mit, bo Janek miał na imię Zbyszek.
Zbyszek Godlewski, młody kwiat, zerwany kulą w czas zamieszek,
kiedy stoczniowcy wszyscy wraz poszli naprzeciw karabinom,
bo chcieli zmienić tamten świat. Niejeden Zbyszek wtedy zginął.
Lecz władza „odpór dała” im, bo przecież tak zapowiedziała,
że kto na władze porwie się, odrąbie rękę. Padły ciała.
I znowu nie udało się. Chociaż u robotników wrzało.
Jedynie władzy zdało się, że oto wyszła z tego cało,
ale nieprawda, to był mit. Rok później, w Łodzi, szły Piotrkowską
kobiety, tworząc zgodny szyk. O chleb wołanie się rozniosło.
Na transparentach okrzyk kłuł, żeby szanować ich wysiłek,
żeby im płacić tyle choć, by im starczyło na posiłek,
na chleb codzienny, cukier, ser, by dzieci ich nie głodowały,
by ktoś zrozumiał wreszcie, że „Pomożecie?”, to banały.
Kolejne strajki, nowy zryw, w Radomiu wiara się podniosła.
I znowu rozpędzona w mig, bo przecież „Polska w siłę rosła”
Aż w końcu każdy miał już dość. Robota skryta efekt dała.
Kolejny raz wysłany zew, by Polska z kolan znowu wstała,
na najwłaściwszy upadł grunt, ziemię do siewu już gotową,
i poszli w Polskę niosąc bunt, i wizję Polski, całkiem nową.
Jak kropla, która drąży wciąż i w końcu kamień jej ulega
tak słowo, wiara, oraz COŚ, jakaś świadomość, że tak trzeba,
dało kolejny wielki zryw. Strajk na Wybrzeżu, u stoczniowców,
i władza zrozumiał w mig, że minął wreszcie czas kaowców,
lektorów także minął czas i sekretarze niepotrzebni,
że: „Przyjdzie się dogadać? Tak. Ich postulaty to nie brednie!”
Nie było rady, przyszedł czas i podpisali to co trzeba,
i papier stłumił każdy gniew. Zwycięstwo, które przyszło z nieba.
Za którym także Papież stał. Nasz rodak, a obecnie święty.
I jawił nam się wszystkim czas. Czas teraźniejszy, przyszły, piękny.
Jeszcze z rozpędu, jeszcze raz, w Łodzi i kilku innych miastach
wyszli, by dać świadectwo w czas, poczuć jak siła w sercach wzrasta.
By solidarność, słowo klucz, co do zwycięstwa ich przywiodło,
nie stało jeno hasłem się, ale by w przyszłość ich powiodło.
Kobiet znów podniosły pięść, motorniczowie także z nimi,
to w geście wsparcia, to na zew, „Solidarności” je zrobili.
My, młodzi, idąc na ten zew, radio wyrwaliśmy pod mostem,
i kiedy znów ulicą szedł pochód bezbrzeżny na Piotrkowskiej,
staliśmy w oknie patrząc skąd, pójdzie pałkarzy z ZOMO atak,
słuchając czy w eterze padł rozkaz natarcia. My. Na czatach.
Wciąż trzeba było nasłuch mieć, gdzie ZOMO będzie się zasadzać
na „Solidarność”. „Szybko, pędź!” – i pobiegł ktoś, by to przekazać.
I tak toczyła się ta gra, gdzie z jednej strony robotnicy
a drugiej władza, która gna tych strajkujących po ulicy.
Choć papier podpisany był, choć „Solidarność” już za progiem,
to jednak trwała próba sił. Czy Naród z partią, czy też z Bogiem?
Widać silniejszy jest nasz Bóg. I żadna siła, żaden człowiek,
nie może się postawić Mu. On, patrząc spod przymkniętych powiek,
od razu sądzi. Żywych też. I wie, kto jakiej wart nagrody.
I zmienia wszystko. Jeśli więc, nieczyste były ich powody,
dla których zakończyli strajk i ustąpili robotnikom,
On dobrze wie i sprawi, że ta myśl wywiedzie ich donikąd.
Następnie studia, inny czas, a w głowie zamęt ideałów
i młodość, która tłumi strach, świadomość budząc w nas pomału.
Chcieliśmy także zmienić coś. Uczelniom trochę dać oddechu.
„Marcowi doktoranci won!” – zakrzyknął ktoś, lecz w tym pośpiechu
nie zauważył chyba nikt, że idzie bój o demokrację.
By uczelniany status-mit wreszcie już upadł, by dać rację
twierdzeniom, że wolności brak, że na uczelniach nie ma swobód,
że ‘zsyp”, to pic, na wodę pic, więc NZS’u brak dał powód.
I już nas nie powstrzymał nikt. Uczelni łódzkie strajk podjęły,
a ludzie zrozumieli w mig i znów im oczy zapłonęły.
W końcu Zwycięstwo. NZS. I rejestracja. Młodzież górą.
I wszystkim wtedy zdało się, że zaraz inne mury runą.
Lecz jednak władza miała plan. Plan demoniczny i zdradziecki.
„Przyjdzie go wdrożyć, choćby nam, pomagać związek miał „radziecki”
– myśli generał, marszczy brew, zza okularów ciemnych zerka.
Że chronić będzie polską krew, takim sposobem. Taka gierka.
Czy tak myśleli, czy to blef? Nikt nie wie. W dokumentach czysto.
Popiół z papierów zniknął gdzieś, bo ktoś podpalił prawie wszystko,
co mogło dowieść, co i jak. Nieważne, czyny o nich świadczą.
Porozumienia każdy ślad przykryty został ręką władczą,
która na Naród, Polskę, sen, rzuciła z mocą wojsko własne
w grudniową noc, a potem w dzień dla wszystkich wszystko było jasne.
Wojna z narodem, koniec praw. I „Solidarność” zawieszona.
Internowanych wiozą w las i nie wie dziecko, nie wie żona,
ni mąż ni matka, ojciec też, co z nimi będzie co się stanie,
a wyobraźnia mrozi krew. A Polska, już w „wojennym stanie”.
Jednak kto myślał, że to kres, że oto władza znowu górą,
nie zna Polaków, którzy wbrew, powstaną zawsze, choć wpierw runą.
Robota w konspiracji wre. Idą instrukcje, druk bibuły.
W kościołach zabroniony śpiew, internowani walą w mury.
To nic, że wojna, WRON i szok. Uczelnie też pozamykane,
a my studenci, drugi rok, i strajk uczelni wspominamy.
W końcu zrozumiał ten i ów, zrozumiał także ten co rządził,
że idąc wbrew, naprzeciw słów niosących prawdę, sam zabłądził.
W końcu ta wojna kończy się. Ta dziwna wojna, przeciw sobie.
W której, na brata słuszny gniew, brat odpowiadał, choć wbrew sobie.
W której na rację padał cień, że oto racja nie jest racją,
a pseudo demokracji cień udawał, że jest demokracją.
W końcu, po wielu latach złych, nadeszły lata całkiem nowe.
Okrągły Stół otworzył drzwi. Łódź wypłynęła na to morze
i zaraz się objawił z tym ocean nowych możliwości.
Jeszcze siermiężnie, jeszcze brak. Jeszcze niewiele tu radości,
a jednak wolność kwitnie w nas i całkiem inny świat się zdaje.
Nadzieja burzy wszystkim krew i nikt się tutaj nie poddaje.
A możliwości, tylko daj. Już się łodzianie sami wezmą.
W tym mieście, gdzie był kiedyś raj, fortunę gdzie zbił ktoś niejedną,
ciągle unosi się ten duch, zapału i porywu myśli.
Więc się bogaci ten i ów. Spełnia marzenia, które wyśnił.
A ten, co czekał na ten czas, by móc swobodnie tworzyć, pisać,
wreszcie nie musi czekać, aż cenzor coś puści. Można czytać.
Można wystawiać, śpiewać, grać i dawać upust tym uczuciom,
które przez tyle, tyle lat, towarzyszyły wszystkim ludziom.
Szarzyzna poszła sobie precz i całkiem nowy trend zagościł.
Można już mówić co się chce, dowolnych można spraszać gości.
I nagle okazało się, że Łódź, to miasto kultur wielu.
Że może znowu tworzyć tu, kto żyje dzisiaj w Izraelu.
Że Niemiec, czy Rosjanin tu znów są witani tak jak swoi,
a wielość kultur to nie mit i Łódź kulturą znowu stoi.
© Wojciech Majkowski
Ilustracja 61. Strajk łódzkich włókniarek. Marsz głodowy na Piotrkowskiej, 1971, autor zdjęcia nieznany. Źródło: Z zasobów archiwum Muzeum Tradycji Niepodległościowych w Łodzi. Sygnatura: I-7674.
Ilustracja 62. Strajk łódzkich uczelni, luty 1981 r., autor zdjęcia nieznany, ze zbiorów własnych Aleksandry Majkowskiej.
Ilustracja 63. Okrągły Stół, obrady w Pałacu Namiestnikowskim (ob. Prezydenckim) w Warszawie, (II–IV 1989), autor zdjęcia: Erazm Ciołek / Wikimedia Commons – CC.
Szczegółowy spis ilustracji wykorzystanych w poemacie, oraz źródła ich pozyskania i przypisane do nich prawa autorskie zawarto w odrębnym dokumencie (patrz przypisany link): Spis ilustracji poematu. Spis ten, w wersji do druku oraz w wersji do pobrania (pdf) stanowi integralną część wydawnictwa.