Do Wisławy list ostatni Wisławie Szymborskiej w roku ogłoszonym rokiem jej twórczości
Droga Wisławo, co u Ciebie?
W Krakowie dzisiaj drugi lipca.
Z nadzieją piszę i w potrzebie,
Żebyś znów była, żebyś przyszła.
Na Kopcu biały puch – dmuchawce.
Wisła zaledwie po kolana.
W otwartym oknie, na firance
Cień się układa, drży od rana.
Dziś się szykuje wielka gala,
dziś sto lat będą czcić, świętować,
A Ciebie nie ma na tych salach.
Jedynie słowa, słowa, słowa.
A tak nam trzeba trochę ikry,
Ciut złośliwości, ciut cholery,
I takiej Ciebie, co blichtr przykryć
Mogła w dwa słowa lub w limeryk.
Potrzebna nam nie tylko pamięć.
Tu jest potrzebna, ponad wszystko,
„Radość pisania” we mnie, dla mnie.
I dla nich wszystkich, by nie wyschło.
By łza, co się w nas nagle wzięła,
Miała cel jakiś i przyczynę.
By myśl, co w wierszu się zaczęła,
W dobrą zmieniła złą godzinę.
To list ostatni. Wybacz, proszę.
Straciłem wiarę, że je czytasz.
Jedyne, co z tej ciszy wnoszę,
Że wszystko w wierszach Twych wyczytam.
Więc już nie proszę, żebyś przyszła.
Choć „nic dwa razy”, daj nadzieję,
Że będzie Kraków, będzie Wisła,
Że lęk ze smutkiem się rozwieje.
Do Wisławy list drugi Wisławie Szymborskiej w roku ogłoszonym rokiem jej twórczości
Droga Wisławo, co u Ciebie?
W Krakowie właśnie przyszła wiosna.
Jeśli się martwisz, niepotrzebnie.
Na Kopcu trawa już porosła.
Nad Wisłą tłumy, chociaż chłodno.
W parkach się snują zakochani.
Poeci gonią myśl bezpłodną.
Na kasztanowcach kwiatów za nic.
Wiesz, wyszła Twoja antologia.
Wiersze zebrane, ponoć wszystkie.
A przecież nowe piszesz, co dnia,
Więc tylko czekać aż je wyślesz.
Mnie nic nie zdziwi, a szczególnie
Fakt, że tam w niebie łatwiej pisać.
W niebie choć chmurnie, czasem durnie,
To jednak z góry lepiej widać.
Kończę. Nie pytaj mnie o wiersze.
Mnie coraz trudniej, zwłaszcza teraz.
Choć u nas cisza, drży powietrze.
O Ukrainie by poemat…
Jednak nie spiszę, nie dam rady.
Tutaj potrzebny ktoś Twej miary.
Ktoś, kto z pozoru zda się słabym,
Wierszem sens wzniesie ich ofiary.
A mnie, zwyczajnie słów brakuje,
Dlatego sięgam po Twe słowa.
Nimi się karmię, inspiruję.
W nich odnajduję sens, od nowa.
Tyle na dzisiaj. Może jeszcze
Prośba, jeżeli to możliwe.
Zatrzymaj w miejscu czas i przestrzeń
Nim w pył zamieni ktoś, co żywe.
Do Wisławy list pierwszy Wisławie Szymborskiej w roku ogłoszonym rokiem jej twórczości
Droga Wisławo, co u Ciebie?
W Krakowie pierwszy dzień lutego.
Wysłałbym pocztą, aleś w niebie,
A nasza poczta do niczego.
Na Kopcu śniegu biały całun.
Ponad Wawelem smog, jak zawsze.
Życie się toczy tu pomału,
Ktoś Twego kota czule głaszcze.
Firanka jeszcze pachnie dymem,
Choć popielniczka całkiem pusta.
Do życia, w wierszu Twym, przyczynę
Znajduję znowu. Stłukłem lustra.
Mam tutaj swoje Himalaje.
Wołam do Yeti, bez odzewu.
Nie słyszy, czy nie rozpoznaje?
Ty w wiecznym śniegu. Ja u brzegu.
Dzisiaj rocznica. Świat niebyły.
Czy mnie wypada słać życzenia,
By zagubione powróciły:
Walizka, sznurek z zamówienia?
Zegarek z rzeki, co Cię mamił,
Żebyś mu mogła kłamstwo zadać?
Powiedzieć, że to wszystko na nic?
Mnie nie wypada. Szkoda gadać.
„Martwa natura z balonikiem”
Nigdy nie będzie całkiem martwa.
W słowach jest życie, trwa zaszyte,
A „nic dwa razy”, to nieprawda.
Wystarczy chwila . Sięgam ręką.
„Wołam do Yeti” i „Sto pociech”,
Gdy „Koniec i Początek” ze mną,
Powierzam list niebieskiej poczcie.
Bobigny
na Pablo Picasso pustki
wsiadamy z myślą że może to ostatni raz
miasto w oddali kusi jak dawniej przeraża jak nigdy
nagrany głos odlicza przystanki pomarańczowej
Gare de l’Est
przesiadka na fioletową
na schodach przywołuję z pamięci Kaczmarskiego
nie zatrzymuje nas człowiek męczący Dylana
nie dostanie grosza
Châtelet
oddychamy śródmiejskim smogiem
jakże innym niż na peryferyjnym Bobigny
Champs-Élysées
idziemy prosto na plac Charles-de-Gaulle
wchłania nas miasto zaczarowane i kuszące
gapimy się na wyniosły Arc de Triomphe
…nie poczułem tego noża
biegnąc mijamy każde z tych miejsc
wartych naszego zainteresowania
niewartych naszego życia
Bobigny
wracamy ostatnim kursem
przedmieście nieparyskie jak my sami
powielony w stu kopiach muzyk z Gare de l’Est
zapełnia podwórka dzielnicy wyjętej spod prawa
nie mają grosza przy duszy
nie mam grosza przy duszy
moje franki ma ma nożownik spod Arc de Triomphe
jakiś człowiek liczący na łatwy zarobek
ocenia wzrokiem czy warto podejść
nie dostanie grosza
płonącą tysiącem świateł Wieża Eiffla
z oddalenia pokazuje nam ogromnego „fucka”
podmiejskie Bobigny zapłonie rok później
zapłonie nie po raz ostatni
po nim miasto
Siedemnastego października Fryderykowi Chopinowi (22 lutego (1 marca) 1810 r. – 17 października 1849 r.), w rocznicę śmierci.
Z Place Vendôme, numer dwunasty,
prosto do pobliskiego kościoła de la Madeleine
i dalej, jak wtedy, na cmentarz Père-Lachaise,
przy dźwiękach „Requiem” Mozarta
i jego własnego „Marsza żałobnego”,
przemierzam jego ostatnią drogę.
Siedemnastego października każdego roku…
Idę w bezosobowym kondukcie.
Idę alejką wyobraźni.
Idę sam.
Tam, tam, tadam, tam,
Tam, tam, tadam, tam,
Tam, tam, tadam, tam,
Tadam, tadam, tadam, tam…
Wysyłam do was list. Zwyczajny, chociaż wierszem.
Za oknem żółknie liść, jesienne deszcze pierwsze
I tak wciąż chce się żyć, że niepodobna bardziej.
Wysyłam do was list, choć podróż trochę zajmie.
Wysyłam do was list, gdzieś w przyszłość, nieodkrytą.
Jak długo będzie iść? Sto lat, a może tysiąc?
Czy dojdzie, jeśli już i dokąd? Kto odczyta?
Czy ktoś zrozumie treść? Czy będzie komu spytać?
Czy będzie w górach śnieg, czy deszcze padać będą?
Ja nie wiem. Pewne jest. Nie będzie mnie, na pewno.
Może nie będzie was, a list mój, proch jedynie.
Wysyłam póki czas. Z nadzieją, że nie zginie.
Niech da się życiu żyć. Spisywać nowe wiersze.
Niech żółknie liść jak liść, niech tną jesienne deszcze.
Niech słowo ma swą treść, rozmowy słowem żyją.
Wysyłam do was list. Wystarczy z serca wyjąć.
Po 50-tce nalej (druga) Piosenka napisana na okoliczność jubileuszu 50-lecia zespołu Browar Żywiec.
Znowu gdzieś słychać „Jaworzynę”
I „Wielki Wóz” gna z Małym Wozem.
Wspominasz znowu tę dziewczynę
Z którą przez „Niespokojne morze”.
I myślisz – Znowu jestem młody.
Nic nam „Sierpniowy deszcz” na szybie,
Po słońca wschody i zachody
Wyruszę znów z „Browarem Żywiec”.
Ref.
Na rajd, wyrypę, w dół i w górę,
Choćby wciąż lało, zimno, grad.
Dajcie mi tylko jedną strunę,
a wygram pieśni niczym wiatr.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej,
wędrować razem, śpiewać, grać.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej
wędrować razem, śpiewać, grać.
Beskid cię wzywa na wyrypę
Z „Panną Kminkową” do Milówki.
W uszach masz ciągle tę muzykę,
W ustach smak „Żywca”. Drzesz zelówki.
Wiatrem podszyty krzew tarniny
Nuci piosenki dobrze znane.
Refren powtarza dno doliny
I pajęczyny w mgle schowane.
Ref.
…
I oto jesteś, tłum w schronisku.
Jest „Browar Żywiec”, tak jak wtedy.
Siadasz wraz z nimi, przy ognisku,
Dziś jubileusz, piękny, śpiewny.
Przyjaciół przyszło całe grono.
Trwają rozmowy przy „herbacie”.
Choć rano w głowie będzie łomot,
A w pysku sucho, zaśpiewacie…
Zapatrzenie Literatka Krasnalowi Literatkowi Polonicusowi z Placu Uniwersyteckiego we Wrocławiu
Krasnale, krasnale, krasnale.
Gdzie spojrzeć, dokoła krasnale.
Na Placu Grunwaldzkim krasnale,
Na Solnym, na Rynku i dalej.
A jeden przy Bramie Niebieskiej
i gapi się, jakby w zaprzestrzeń.
Ma powód, wszak jest literatem.
Rozmyśla nad całym tym światem,
co kręci się wokół, a czasem
przystaje, pochyla się z kwiatem,
w sukience gdy wiosna, gdy lato. „Ach, pochyl się, pochyl Beato!”
I pisze już wiersz dla Beaty,
choć wie, że ta miłość na straty,
a żadne, najlepsze opiaty,
nie zdejmą zeń bólu utraty.
Choć jest Literatek z mosiądzu,
to przecież zakochał się, w końcu.
Tymczasem, Beata prawdziwa.
Nie mosiądz, nie granit lecz żywa.
W sukience, gdy wiatr ją podrywa,
czy chłopak, czy krasnal… Aż wzywa.
Lecz w Bramie Niebieskiej przepada,
a krasnal przed bramą, choć pada.
Ma szczęście, nie umie wszak płakać.
Więc z deszczu łez sznury zaplata
i płacze, że los figla spłatał,
bo przeszła bez słowa Beata.
A jutro, przy Bramie Niebieskiej,
znów będzie się gapił. W zaprzestrzeń.
Kajakowa bossanowa (Z nurtem Drawy) (na melodię typowej bossanowy)
Z nurtem Drawy płynie spływ.
Woda ma zbawienny wpływ
na kłopoty, chwile złe,
– wiosła w dłonie, ruszaj się.
Choć na dworze jeszcze mrok.
Załatw kajak, „ z jagód sok”.
i niech wioseł cichy plusk
zawtóruje kiedy z ust… … już bossa.
ref.
Bossanowa kajakowa Drawą mknie.
Płynie z wodą.
Słońce za nią grzecznie,
całkiem cicho i wyśniona
nieznajoma, bossanową zachwycona,
wyczekana Drawą mknie.
Z pluskiem wioseł płynę za nią wartko.
Ponad nurtem płynie śmiech.
Filuternie marszczysz brew,
a dwa słońca w oczach twych
zapraszają mnie do gry.
Niby usta mówią nie,
ale serce swoje wie,
wie, że to jest dobry kurs,
więc nie słucham szeptu ust…… wszak bossa.
ref.
Bossanowa kajakowa Drawą mknie.
Płynie z wodą.
Słońce za nią grzecznie,
całkiem cicho i wyśniona
nieznajoma, bossanową zachwycona,
wyczekana Drawą mknie.
Z pluskiem wioseł płynę za nią wartko.
Po 50-tce nalej (Bazuna) Twórcom Bazuny, na 50-lecie festiwalu. Piosenka napisana na okoliczność jubileuszu 50-lecia Ogólnopolskiego Turystycznego Przeglądu Piosenki Studenckiej BAZUNA, w 2022 r.
Budzisz się rano, gdzieś w schronisku.
nie wiedząc skąd się tutaj wziąłeś.
Języka jak kołek, sucho w pysku.
Plecak na stole, ty pod stołem.
I nagle pamięć wraca, migiem –
To rajd studencki z klubem „FIFY”.
Za oknem to nie tafla Wigier.
Jezioro Kłodno, nie ma lipy.
Ref.
Na rajd, wyrypę, na Bazunę.
Choćby wciąż lało, zimno, grad.
Dajcie mi tylko jedną strunę,
a wygram pieśni, niczym wiatr.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej,
wędrować razem, śpiewać, grać.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej
wędrować razem, śpiewać, grać.
Opadające liście szepczą
słowa piosenek niespisanych,
a we łbie jeszcze się telepią
obrazy ścieżek poplątanych.
Błoto na butach, na centymetr,
wciąż przypomina bagno w lesie
gdzie na barana, swą dziewczynę,
w październikową wniosłeś jesień.
Ref.
Na rajd, wyrypę, na Bazunę.
Choćby wciąż lało, zimno, grad.
Dajcie mi tylko jedną strunę,
a wygram pieśni, niczym wiatr.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej,
wędrować razem, śpiewać, grać.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej
wędrować razem, śpiewać, grać.
Choć się po świecie wam rozeszło,
znów się spotkacie, na Bazunie.
Było, minęło, lecz nie przeszło…
Na pięćdziesiątą wiara sunie.
Będzie przyjaciół całe grono.
Rozmowy nocne przy „herbacie”.
Choć rano w głowie będzie łomot,
a w pysku sucho, zaśpiewacie…
Ref.
Na rajd, wyrypę, na Bazunę.
Choćby wciąż lało, zimno, grad.
Dajcie mi tylko jedną strunę,
a wygram pieśni, niczym wiatr.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej
wędrować razem, śpiewać, grać.
Po 50-tce nalej,
po 50-tce nalej nam,
bo jeszcze chcemy dalej, dalej
wędrować razem, śpiewać, grać.
(*) – 16 października 1978 r., Wanda Rutkiewicz staje na szczycie Mount Everestu. Tego samego dnia Karol Wojtyła zostaje wybrany na Papieża. (**) – 12 maja 1986 r., Wanda Rutkiewicz wychodzi z obozu IV na wysokości 7950 m, aby zdobyć Kanczendżongę. Ginie 13 maja 1986. Jej ciała nigdy nie odnaleziono. Rok 2022 ustanowiono m.in. Rokiem Wandy Rutkiewicz.
Do nieba bram nie pukam Przyjaciołom, koleżankom i kolegom – bardom.
Już odeszło za horyzont tylu wielkich.
Już mi po nich tylko pamięć, pieśni brzmienie.
Śpią gitary, śpią w śpiewnikach ich piosenki.
Puste miejsca przy ognisku. Nic nie zmienię,
lecz ja…
Do nieba bram nie pukam.
Nikt przecież nie otworzy.
Jeszcze tu czegoś szukam.
Jeszcze zamierzam pożyć.
Drew do ognia kilka wrzucę, buchnie ogień.
Z iskier gwiazdy płachtę nieba znów rozświetlą.
Choćbym pytał, nikt mi chyba nie odpowie
dokąd tylu mych przyjaciół już odeszło,
gdy ja…
Do nieba bram nie pukam.
Nikt przecież nie otworzy.
Jeszcze tu czegoś szukam.
Jeszcze zamierzam pożyć.
Gdy ogniska żar do końca się wypali,
gdy noc ciemna swoim chłodem zdejmie ciało,
to odpowiem, by tam na mnie nie czekali.
Tego życia, choć tak boli, wciąż mi mało,
więc ja…
Do nieba bram nie pukam.
Nikt przecież nie otworzy.
Jeszcze tu czegoś szukam.
Jeszcze zamierzam pożyć.
O trzech z Gerlacha Pamięci Michała Kruczały – przewodnik tatrzańskiego i jego współtowarzyszy wędrówki, Aleksandra Kowalczyka i Adama Wnęczaka, którzy zaginęli w ścianie Gerlacha w dniu 7 stycznia 2022 roku.
W Gerlachu napranych żlebach,
pod spiętrzonymi ścianami,
skąd widać okrawek nieba,
zostali na zawsze. Sami.
Choć poszli ich szukać, nocą,
choć mieli nadzieję odnaleźć,
nie zdążył ni człowiek z pomocą,
ni Bóg, ten wysoko na skale.
Gdy zmartwychwstaną, o świcie,
gdy wzniosą głowy nad piargi,
słów żalu nie usłyszycie,
nie usłyszycie słów skargi.
Jak gdyby nic się nie stało,
pójdą do szczytu, związani.
I w oczy spojrzą mu śmiało,
gdy stanie naprzeciw, na grani.
Choć nigdy już do nas nie wrócą,
w pamięci zostaną. Na zawsze.
A marzeń swych nie porzucą,
choć pod śniegowym śnią płaszczem.
Zima rozpacza pękającym lodem.
Wiatr ponad granią zawraca z południa.
Między północą, a księżyca wschodem
rwie się chmur kołdra na krawędzi turniach.
W ścianie strzelistej, której śnieg nie skrywa
dosięgam chwytu, wbijam igłę w trawki.
i nim się nawis całkiem poobrywa
wkręcam w lód śrubę wpinając się z trzaskiem.
Zawierzam życie skale skutej lodem.
W kominie, z góry, sypią się pyłówki.
Idziemy w górę zlodziałym zachodem,
w dogasającym żywocie czołówki.
Zima aż trzeszczy, księżyc nad głowami.
Niewiele trzeba, by umrzeć z zachwytu.
Może jedynie to, co między nami,
lecz jak opisać czerń w barwie błękitu.
Na grani świta, czerń się zmienia w błękit.
Twe oczy łuna poranka rozświetla.
Chciałbym w nich umrzeć, wtopić się, zagłębić.
Chciałbym być haustem twojego powietrza.
A jeśli nigdy, jeśli niemożliwe,
chciałbym być zorzą na błękitnym niebie,
co ponad granią wzniesie się najwyżej
tylko raz jeden wyłącznie dla ciebie.