To mój zapis ostatni. Włączyłem odliczanie. Wybaw ich Panie, wybaw. O mnie całkiem zapomnij. Śmierci wszak nie zatrzyma, ni człowiek, ni błaganie do Ciebie, któryś w niebie. Oni całkiem bezbronni.
Oczekują na Słowo, by Słowo było żywe. Nadzieją będzie Słowo. Gdy ciałem Twym się stanie, jak zapisane w Słowie. Twoim Słowie.
Odeszli po kolei: Krzysiek, Janek i Zdzisiek. Ewa, Kazik, stryj Józef, stryj Janek, Kazimiera… Jest Kubuś, Łucja, Pola. Oni wypełnią ciszę. Daj im tylko dorosnąć. Pozwól drogi wybierać.
Na rozwidleniu dróg
gdzie drzewo żywe drży i drżenie drzewa życia,
otwiera w niebie drzwi i w nieba drzwiach otwartych,
na krzyżu z drewna Bóg,
na rozwidleniu dróg.
Na rozwidleniu dróg
gdzie wybór wielu dróg i wiele wyborów drogi,
drogą na lewo pójść czy pójść na prawo drogą,
wybieram ja czy Bóg,
na rozwidleniu dróg?
Na rozwidleniu dróg
we mgle jeziora toń i mgła w jeziorze tonie
krawędź dnia u mych stóp, stopy me na krawędzi
nad Genezaret, Bóg,
na rozwidleniu dróg.
Na rozwidleniu dróg
SŁOWO ucisza brzask, cichną słowa o brzasku,
ktoś zatrzymuje czas, na czas ktoś zatrzymany,
rozmawia ze mną Bóg
na rozwidleniu dróg.
Jakże mam wierzyć, kiedy milczysz stale?
Kiedy codziennie płynie krew baranków niewinnych.
Kiedy więcej z nas upada niż się podnosi,
a nikt z martwych nie wstaje.
Jakże mam wierzyć?
Komu mam wierzyć, kiedy kłamią stale?
Kiedy codziennie płynie potok słów zatrutych.
Kiedy tak wielu mówi tak wiele słów,
a nikt SŁOWA nie głosi.
Jakże mam wierzyć?
A jednak wierzę, wierzę wiarą własną.
Wiarą, co się z wody strumieni wywodzi.
Wiarą, co z piersi lasów, oddechem napływa.
Wiarą, co z kamieni milczących pieśń uwalnia.
Tyle mi wiary wystarczy.
Tyle mi wiary…
Współcześni Gutenbergowie
zadrukowują umysły.
Czytelnicy jednym kliknięciem
wchodzą w posiadanie tajemnic
świata i wszechrzeczy.
Jedynie Bóg im gdzieś umyka
spod szkiełka i oka.
Wyplątuje się z ich sieci
bitów i bajtów informacji.
Jakby dawał do zrozumienia
że SŁOWO, które było na początku
znaczyło wszystko i nic ponad to.
Jakby mówił, że informacja
to tylko słowo pisane przez małe „s”.
Za mało na SŁOWO.
choćbym się zaparł imienia swego
choćbym się zaparł ojca i matki
choćbym się zaparł swego urodzenia
choćbym się zaparł wszystkiego
znajdzie się ten
który odczyta z zatartej księgi
który zobaczy w wyblakłej fotografii
który odtworzy słowa rzucone na wiatr
który pozna myśli w proch obrócone
nie pytaj który On jest
On jest pierwszy i ostatni
On jest alfa i omega
Zapalam czwartą świecę.
Na znak, żeś objawiony.
Zapalam czwartą świecę,
by w cztery świata strony
ponieśli Aniołowie
tę wieść wyczekiwaną,
że oto jest odpowiedź,
że prośby wysłuchano.
Uwierzą, tak się stanie,
do Ciebie zakołaczą.
Lecz czy podołasz, Panie,
tym wszystkim prośbom, płaczom?
„Świeca Aniołów” (Świeca Miłości) – zapalana w IV Niedzielę Adwentu symbolizuje aniołów, którzy objawili się pasterzom w grocie betlejemskiej, ogłaszając im narodziny Dzieciątka Jezus.
Zapalam trzecią świecę.
Na znak, że Cię ujrzeli.
Zapalam trzecią świecę
by wszyscy w krąg wiedzieli,
żeś oto się narodził,
że jesteś między nami.
Gaudete się rozchodzi
nad lasem, nad górami.
I echem grzmi w dolinie,
uśpionej zimy tchnieniem,
o Dobrej tej Nowinie
radosne objawienie.
„Świeca Pasterzy” (Świeca Radości) – zapalana w III Niedzielę Adwentu przypomina pasterzy, którzy jako pierwsi ujrzeli Jezusa i ogłosili światu „radosną nowinę”. Niedziela ta nosi nazwę Gaudete („Radujcie się”), dlatego świeca ma radosny, różowy kolor.
Zapalam drugą świecę
dla tych, co ciągle w drodze.
Zapalam drugą świecę.
Naprzeciw nim wychodzę.
Może byś Panie pomógł?
Zarzewiem był płomienia,
co wszystkim niesie pokój,
nienawiść w miłość zmienia.
A we mnie tli się ledwie,
więc nic już po mnie światu.
Ku Tobie, gdy w potrzebie,
wyciągną dłoń. Ich ratuj!
Zapalam pierwszą świecę
dla Ziemi, co w potrzebie.
Zapalam pierwszą świecę
i biegnie myśl, do Ciebie.
Może byś jakoś sprawił
nie cud, zwyczajną miłość,
która nas wszystkich zbawi,
i sprawi, by wróciło
zwykłe, codzienne, proszę,
dziękuję, kocham, wybacz
Do Ciebie prośby wznoszę.
Nadzieja znów ożywa.
Już od rana niespokojny duch
coś mu szepce do ucha w niebiesiech.
A tu cisza. Dmuchawcowy puch
w poprzek drogi zapowiada wrzesień.
Usiadł sobie na stołku Pan Bóg.
Wysłał chmurę jedną, postrzępioną.
Potem drugą i trzecią, i znów,
aż się wzniosły pierzastą zasłoną.
Potem słońcem wyrzeźbił z nich COŚ.
Nic wielkiego, z pozoru chmurzyca.
I już z dołu przygląda się ktoś.
Już uśmiecha się, już się zachwyca.
A Pan słońcem podgrzewa ją już.
Aż się cała na granat spopiela.
Aż się stanie zaczynem dla burz,
lunie deszczem i świat sponiewiera.
Nie ma nudy nasz Rzeźbiarz od chmur.
Co dzień inne z chmur dzieła powstają.
Tylko jesień już widać zza gór.
Trzeba będzie czymś innym się zająć.
Wszak jesienne szarugi i mgły
potrzebują innego natchnienia.
Innym dłutem w nich rzeźbi się sny,
całkiem inne w nich będą marzenia.
A na dole ktoś inny, z tych snów,
całkiem inną historię zapisze,
Rzeźbiarzowi dziękując, że znów
dał opisać słowami tę ciszę.
Taką ciszę, co gra, choć bez nut.
Taką ciszę, co w chmurach gdzieś błądzi.
Tylko on tak potrafi, bez słów.
Rzeźbiarz chmur, który życiem wszech rządzi.